Ludzie, którzy wierzą w bajki

niedziela, 14 października 2012

8. We're gonna shock your body, CPR it



Gdzie on jest? Powinien już dawno przyjść. Doskonale wie, że wszyscy czekają tylko na niego. Ale nie może do nich łaskawie dołączyć. Pewnie teraz czule żegna się z Michelle w jakimś ciemnym kącie. A biedny Loczek oczywiście musi ich znaleźć i rozdzielić. Nie będzie to łatwe.
Czemu wpadł na ten głupi pomysł z rzucaniem monetą? Przecież mogli zachować się normalnie i posłać najmłodszego. Poza tym, moneta ma dwie strony, a nie cztery. Mieli z tym niemały problem, dopóki Siva nie wpadł na pomysł zrobienia eliminacji. Ten to ma łeb jak sklep...

Nagle niebo przykryły ciemne chmury. Zaczęło kropić. Jay przyspieszył kroku, złorzecząc przyjacielowi w myślach. Co przez tępego łysola będą musiały przeżyć jego biedne loczki? Po chwili zauważył Maxa i Michelle. Stali pod jakimś daszkiem. Podszedł do nich.

-Nie chciałbym przeszkadzać, ale wszyscy czekają tylko na ciebie, Max –powiedział odrobinę za głośno. Para spojrzała na  niego groźnie. –Dobrze już, dobrze –mruknął, odwracając się w stronę, z której przyszedł. –Idę sobie. Ale Max ma za chwilę być na miejscu.

Rozpadało się na dobre. Jay był już cały mokry. "Dobrze im tak", pomyślał z triumfującym uśmieszkiem. Przynajmniej szybciej się od siebie oderwą.

Był mniej więcej w połowie drogi, kiedy przy ścianie stadionu zobaczył ciemny kształt. Przez zacinający deszcz nie był w stanie zobaczyć więcej z tej odległości. Podszedł bliżej. Był to skulony człowiek. Sądząc po budowie ciała, dziewczyna. Siedziała oparta o mur stadionu. Objęła kolana rękami i położyła na nich zasłoniętą kapturem głowę. Co chwila wstrząsały nią spazmy. Wyglądało na to, że płakała.

”Biedna dziewczyna.”, przemknęło Jayowi przez głowę, kiedy próbował tłumić panikę. Od zawsze przerażał go widok płaczących dziewczyn. Miał wtedy wrażenie, że zrobił coś nie tak. Starał się wszelkimi sposobami rozweselić delikwentkę, co często przynosiło wręcz odwrotny skutek. ” Co  mam zrobić?”, zastanawiał się, przeczesując mokre od deszczu loczki.

***

Zgubiłam bilet na koncert moich idoli. Siedzę na brudnym chodniku i płaczę. Nikt nie wie gdzie jestem ani co się stało.
Świetnie, po prostu wspaniale. Na dodatek zaczyna padać.
Jeszcze lepiej.
”Pomyśl o czymś przyjemnym”, nakazuję samej sobie. Przypominam sobie o Helenie. Obiecałam jej autograf Nathana. Będzie zawiedziona. Jak ja się jej wytłumaczę?
Naciągam kaptur na głowę i kulę się na ziemi. Próbuję opanować płacz, ale kiepsko mi idzie. Nie mam doświadczenia uspokajaniu się. Zazwyczaj w takich wypadkach była przy mnie Helena. Wyobrażam sobie jej zawiedzioną minę i zaczynam jeszcze głośniej szlochać. W końcu cała się trzęsę od histerycznych spazmów.

Nie mam pojęcia, jak długo tak siedzę i płacze. Nagle czuję, że ktoś kładzie rękę na moim ramieniu.
-Wszystko w porządku? –słyszę kobiecy głos. Nawet nie podnoszę głowy. Nie chcę niczyjej pomocy. Na pewno nie od jakiejś obcej dziewczyny.
-Taa, jasne –odpowiadam, nawet nie podnosząc wzroku. Czekam, aż „miłosierna Samarytanka” wstanie i odejdzie, ale nie słyszę, żeby ruszała się z miejsca. –Możesz już iść –dodaję niecierpliwie. Czuję się tak bardzo nieszczęśliwa, że chcę, aby cały świat zostawił mnie w spokoju.
Dziewczyna chyba nie zrozumiała aluzji, bo nadal słyszę jej oddech.
-Naprawdę chcę ci pomóc –zaczyna. –Przecież wiem, że coś się stało. Po prostu powiedz, jak mogę ci pomóc.
Zaczyna mnie to wkurzać. Przecież nie prosiłam jej o pomoc. Co ona sobie myśli? Że zacznę się jej zwierzać? Nie jest nawet moją znajomą, a tym bardziej przyjaciółką!
W tym momencie przypominam sobie o Helenie i znowu zbiera mi się na płacz. Ona przynajmniej będzie na koncercie, a ja co? Przecież przyjechałam do Londynu głównie z powodu wygranych biletów.
Czuję, że muszę się komuś wyżalić. Niestety, ta dziewczyna jest chyba jedyną osobą w okolicy. Powoli podnoszę głowę.
-Dziękuję, ale raczej nie będziesz w stanie mi pomóc –mówię z wzrokiem utkwionym w swoich butach. Białe trampki to nie najlepszy wybór na taką pogodę. Są całe mokre i poszarzałe.
-Opowiedz mi o tym –prosi dziewczyna. Streszczam jej historię naszego wyjazdu i tego, co się stało przed koncertem. Nieznajoma przytula mnie bez słowa. Czuję ogromną ulgę. Ta dziewczyna nie jest w stanie rozwiązać moich problemów, ale w tej chwili nie dbam o to.

-Dziękuję. Muszę teraz okropnie wyglądać, prawda? –przerywam długą ciszę. –Masz może lusterko?
Dziewczyna wyjmuje z torebki puderniczkę i podaje mi ją.
-Nie jest tak źle –mówi. Przeglądam się w lusterku i widzę, że miała rację. Łzy już obeschły, jestem tylko lekko zarumieniona.
-Dzięki Ci, Boże za wodoodporny tusz do rzęs! –wzdycham, naśladując (He)lenę. Nieznajoma i ja wybuchamy śmiechem.
Po kilku minutach beztroskiego chichotania przypominam sobie o pewnej ważnej rzeczy.
-Zapomniałam się przedstawić. Jestem Cindy –wyciągam rękę do dziewczyny. Chwyta ją i krótko potrząsa.
-Michelle –mówi. Po raz pierwszy przyglądam się jej uważnie. Odnoszę wrażenie, że skądś ją znam. Patrzę na nią przez dłuższą chwilę bez mrugania powiekami, a wrażenie przeradza się w pewność. Kojarzę tą twarz. A imię… Imię też coś mi mówi. Zastanawiam się gorączkowo, ale nie mogę sobie przypomnieć, skąd ją znam. Lena powiedziałaby, że mam zaćmienie umysłu. W tym momencie właśnie tak się czuję.
-Czy ty… jesteś sławna? –mówię i dopiero wtedy dociera do mnie, jak głupie było to pytanie. –To znaczy… -urywam, bo nie wiem, co powiedzieć.
-Można powiedzieć, że tak –odpowiada. –Jestem aktorką. Kojarzysz serial „Coronation Street”? –mówi. I wtedy ją sobie przypominam. Nigdy w życiu nie oglądałam tego serialu, ale wiem, kto gra w nim rolę Tiny McIntyre.
-Jesteś Michelle Keegan? Jesteś dziewczyną Maxa George’a? –pytam drżącym głosem.
-Tak, to ja –mówi, a ja czuję się jak największa idiotka na świecie. Użalałam się nad sobą w towarzystwie dziewczyny mojego idola. Pewnie zaraz opowie mu o tym i będą się ze mnie śmiać. –W porządku? –pyta, gdy widzi, że znowu zbiera mi się na płacz.
-Tak, jasne –odpowiadam, energicznie mrugając powiekami, żeby przegonić łzy. W tej chwili mam wszystkiego dość. Chcę już tylko wrócić do domu, skulić się pod kołdrą i zapomnieć o całej sprawie. –Dziękuję za wszystko, ale powinnam już iść.

Wstaję i potykam się o własne nogi. Michelle w ostatniej chwili obejmuje mnie w pasie, ratując przed upadkiem. Usiłuję delikatnie ją odepchnąć, ale dziewczyna zdaje się nie pojmować aluzji.
-Dziękuję. Możesz mnie już puścić -mówię wolno i stanowczo. Michelle odrywa ode mnie ręce. -Miło było cię poznać. Do widzenia -mówię, chociaż jestem pewna, że już nigdy jej nie spotkam. Obracam się na pięcie.
-Zaczekaj, Cindy! -woła za mną Michelle. -Nie chcesz poznać chłopaków?

Odwracam się do niej zaskoczona.
-Co za pytanie? Oczywiście, że tak. Ale…
-Żadnych ale –Michelle łapie mnie za rękę. -Chodź.

Idziemy przez długi i kręty korytarz. Co kilkanaście metrów mijamy drzwi. Na początku Michelle próbuje wyjaśniać, co się za nimi znajduje, ale daje za wygraną kiedy widzi, że jestem zbyt zajęta własnymi myślami, żeby przejmować się topografią.

W końcu zatrzymujemy się. Michelle otwiera drzwi. Wchodzi i gestem nakazuje mi pójść za sobą.
W środku, na kanapie pod ścianą siedzą Siva, Jay i Nathan. Max i Tom stoją na środku pokoju i żywo o czymś dyskutują.
-Cześć, chłopcy! -mówi wesoło Michelle.
-Hej, Shell -odpowiada Max trochę zaskoczony i podchodzi, by ją uściskać. -Myślałem, że już pojechałaś. Przecież bałaś się, że nie zdążysz...
-Takie miałam plany -przerywa mu Michelle. -Ale zawróciłam, żeby wam kogoś przedstawić. To jest Cindy -mówi, odwracając się w moją stronę. –Miała bilet na wasz koncert, ale została okradziona. Pomyślałam, że trzeba jej to jakoś wynagrodzić. Chyba nie macie nic przeciwko, prawda?
-Nie, jasne, że nie –odpowiadają chłopcy, obstępując mnie nieśmiało. Zachowują się, jakbym była nieznanym gatunkiem zwierzęcia. Po chwili ich zdumienie mija i odzywają się jeden przez drugiego. Po chwili nie wiem już, kto co mówi.
-Naprawdę jesteś naszą fanką?
-Skąd jesteś?
-Z Grecji. Nie widzisz, pacanie?
-Nie wiedziałem, że Greczynki są rude.
-Moja mama pochodzi z Kanady –wtrącam, ale nikt mnie nie słucha.
-I takie ładne…
-Ile masz lat?
-Jak długo zostajesz w Londynie?
-Którego z nas lubisz najbardziej?
-Jaki jest twój rozmiar buta?
Wszyscy posyłają zdziwione spojrzenia w kierunku Sivy, który zadał to pytanie. Po chwili konsternacji wybuchamy śmiechem.
-Rozmiar buta? Serio? –Nathan zakrywa sobie twarz ręką w geście znanym szerzej jako „facepalm”. –Każdą nowo poznaną dziewczynę o to pytasz? Jakim cudem Nareesha z tobą wytrzymuje?
W odpowiedzi Siva rumieni się.
-Właśnie o nią chodzi –mówi po chwili.
-A co? Sprawdzasz, jaki rozmiar najczęściej jest najbardziej popularny wśród naszych fanek? –śmieje się Tom.
-Nie –zaprzecza Siva, tym razem bardziej stanowczo. –Po prostu Nar kupiła przez Internet za duże buty i chce się ich pozbyć.
-A co to za buty? –pyta zaintrygowana Michelle.
-Szpilki…
-Ale jakie? –dopytuje się Michelle.
-Nie wiem. Nie znam się –odpowiada Siva. –Wiem tylko, że rozmiar to 8.
-Moja przyjaciółka nosi ósemkę –mówię do niego, myśląc o Helenie.
-O, to świetnie –uśmiecha się. –Jeśli chcesz, mogę…
-Nie, lepiej nie –przerywam Sivie, wietrząc szansę na spełnienie marzeń Heleny i jej dozgonną wdzięczność. –Nie mogę sama podejmować takich decyzji. Powinieneś z nią o tym pogadać.
-Ale czy twoja przyjaciółka jest z tobą w Londynie? –pyta zdezorientowany.
-Tak. Właśnie czeka na wasz koncert.
-Co mi przypomina, że musimy już iść, bo inaczej się spóźnimy –przerywa naszą rozmowę Max, patrząc na zegarek.
-Rzeczywiście, zbieramy się –popiera go Tom.
-Ale… -usiłuję delikatnie zaprotestować.
-A buty? –pyta Siva.
-Po koncercie przyprowadzisz swoją przyjaciółkę i porozmawiacie –podpowiada Nathan. –Teraz chodźmy.
-Ale… -wtrąca się Tom.
-Tak, to świetny pomysł –mówię.
-Ale… -znowu przerywa Tom.
-Co? –Max, który otworzył już drzwi odwraca się. –Co znowu, Tom?
-Ale nie możemy się spóźnić na urodziny Kelsey. Zabije mnie –mówi Tom.
-Ale buty…
-To nie jest problem –ucina dyskusję Jay (który do tej pory siedział wyjątkowo cicho) –Pojedziecie z nami na imprezę.
-No, nie wiem… -zastanawia się głośno Tom. –Nie wiem, co Kelsey na to powie.
-Tym się akurat nie martw –mówi mu Michelle. –Mówiła, że mogę wziąć tylu znajomych, ilu zmieści mi się w samochodzie. Pewnie i tak nie będzie znała połowy gości.
-No dobra –daje za wygraną Tom.
-To my idziemy po przyjaciółkę Cindy, a wy –na scenę –mówi Michelle, wypychając chłopaków przez drzwi.

***

-To o co chodzi z tymi butami? –zapytałam, kiedy usiadłam z Sivą przy jednym z wolnych stolików pod ścianą, a reszta poszła się bawić.
Mój rozmówca powiedział coś szybko i niewyraźnie. Nie zrozumiałam z tej wypowiedzi ani słowa. W szkole miałam świetne oceny z angielskiego, ale tam nie uczyli mnie wymowy.
-Przepraszam, ale mój mówiony angielski nie jest najlepszy –powiedziałam. –Jeśli chcesz, żebym cię zrozumiała, musisz mówić dużo wolniej.
-W porządku –uśmiechnął się. –Powiedziałem, że te buty to fioletowe szpilki w rozmiarze 8. Nie wiem nic więcej.
-A jaki ja mam z tym związek? –spytałam. Cindy nie za bardzo wytłumaczyła mi, o co chodzi.
-Nareesha chce je oddać w dobre ręce, a twoja przyjaciółka mówiła, że nosisz właśnie ten rozmiar –Siva wzruszył ramionami.
-Oddać? Nie sprzedać? –zdziwiłam się.
-Powiedziała: „Możesz je komuś oddać” –zacytował w odpowiedzi. –To jak? Chcesz je?
-Jasne, że tak –odparłam. Co to w ogóle za pytanie, pomyślałam.
-Podaj mi swój numer telefonu –poprosił. –Zadzwonię, kiedy będę mógł ci je przekazać. Jak długo zostajecie w Londynie?
-Dziesięć dni –powiedziałam i podyktowałam Sivie ciąg cyfr.
-No to ustalone –ucieszył się.

W tym momencie podszedł do nas kelner.
-Życzą sobie państwo coś do picia? –zapytał.
Siva złożył zamówienie a kelner zwrócił się do mnie.
-A pani? –nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jeśli dobrze wnioskowałam (a na pewno wnioskowałam dobrze), powinnam zamówić jakiegoś drinka. Miałam z tym nie lada problem. Teoretycznie byłam już pełnoletnia i mogłam pić co chciałam, ale jedynym alkoholem, jakiego do tej pory próbowałam było wino mojej mamy przygotowywane według receptury stosowanej od pokoleń. Nie chodziło o to, że nie chciałam spróbować. Chodziło o to, że nie wiedziałam, co powiedzieć.
-Eee… Cokolwiek –powiedziałam po dłuższej chwili. Kelner poszedł w stronę baru i po chwili wrócił do nas z tacą. Postawił zamówienia na stoliku i odszedł.
-Gdzie są wszyscy? –zapytałam, wpatrując się w zawartość kieliszka. Upiłam łyk. Płyn był mdląco słodki i niezbyt smaczny. Odstawiłam kieliszek. –Czemu nie jesteś z resztą?
-Nie mam nastroju –odparł Siva. –Zwykle chodzę na tego typu imprezy z Nareeshą, ale dzisiaj nie mogła tu ze mną być.
-Ale przecież tam są twoi przyjaciele –nie rozumiałam.
-Beze mnie też dobrze się bawią. Nie przepadam za taką atmosferą. –wychylił duszkiem zawartość swojego kieliszka. –A czemu ty nie pójdziesz poszukać swojej przyjaciółki… Przepraszam, nie pamiętam jej imienia.
-Cindy –podpowiedziałam mu. Podniosłam kieliszek do ust i wypiłam parę łyczków. Przy drugiej próbie był bardziej znośny. Wypiłam do dna. –Pewnie poszła tańczyć –rozejrzałam się po Sali. –O, widzę ją. Tam jest –wskazałam w kierunku, w którym znajdowała się moja przyjaciółka. –Ja za tym nie przepadam.
Siva mnie nie słuchał. Wpatrywał si w sylwetkę tańczącej Cindy. Nic dziwnego. Na co dzień moja przyjaciółka była po prostu ładną dziewczyną, ale kiedy wchodziła na parkiet, stawała się boginią. Żaden facet nie mógł się temu oprzeć (a przynajmniej jeszcze takiego nie spotkałam). Najśmieszniejszy z tego wszystkiego był fakt, że Cindy nie miała o tym pojęcia. Po prostu robiła to, co kochała.
-Co mówiłaś? –spytał po minucie Siva, energicznie mrugając.
-Jest piękna, prawda? –odpowiedziałam pytaniem na pytanie. –W końcu pracuje ciałem. Trudno byłoby przy tym nie nabrać chociaż odrobiny piękna.
-Co masz na myśli? –nie zrozumiał Siva.
-Cindy trenuje gimnastykę sportową –wyjaśniłam. –Była blisko zakwalifikowania się na olimpiadę.
-Naprawdę? To bardzo ciekawe. Opowiedz mi więcej…

***

Zmęczona i zadyszana schodzę z parkietu. Nie wiem, ile czasu na nim spędziłam, ale z pewnością dość dużo. Siadam na pierwszym wolnym miejscu, które udaje mi się znaleźć i oddycham z ulgą. Po całym moim ciele rozchodzą się endorfiny, przyprawiając mnie o zawrót głowy. Przymykam oczy i rozkoszuję się tym stanem.

Po krótkim czasie słyszę jakiś głos mówiący przez mikrofon:
-Panie i panowie! Specjalnie z okazji urodzin naszej kochanej Kelsey przygotowaliśmy niespodziankę. Przed wami The WANTED!!!

Pewnie zaśpiewają „Happy birthday” i tyle, myślę i opieram się na krześle. Rozlegają się pierwsze takty piosenki. Słyszę gitarę i głosy śpiewające:
Ja uwielbiam ją, Ona tu jest
i tańczy dla mnie,
bo dobrze to wie, że porwę ją,
i w sercu schowam na dnie.
Moja dziewczyna patrzy często w oczy me
i nie ukrywam - sprawia to przyjemność.
Jak Ją kocham tylko moje serce wie,
gdy mnie całuje, oddałbym niejedno.
Jej ramiona ukojeniem dla mnie są,
bo przy Niej czuję, jak smakuje miłość.
Jej każdą chwilę pragnę ofiarować, bo
jest tego warta, nic się nie zmieniło,
boo ja pragnę Jej Jej, bo pragnę Jej Jej, boooo ...
Ja uwielbiam ją, Ona tu jest
i tańczy dla mnie,
bo dobrze to wie, że porwę ją,
i w sercu schowam na dnie.

Potem wszyscy goście odśpiewują wspólnie „Happy birthday” i zostaje pokrojony ogromny tort. Biorę dwa kawałki i wyruszam na poszukiwania Heleny.
Nie mogę jej znaleźć dość długo. W końcu dostrzegam znajomą postać w kącie sali opartą o ścianę. Podchodzę do stolika, przy którym siedzi.
-Lena, wstajemy –stawiam talerzyki z tortem i trącam ją lekko w ramię. –Ominęło cię mnóstwo dobrej zabawy.
Przyjaciółka nie reaguje. Zaczynają nachodzić mnie złe przeczucia. Początkowo myślałam, że Lena śpi, ale jak mogłaby zasnąć w takim hałasie?
-Heleno Portokalos –mówię głośno, potrząsając nią mocno. –Wstawaj w tej chwili, albo pożałujesz!
Lena bezwładnie opada w moje ramiona, a ja zaczynam krzyczeć.

_________________________________________________

W końcu!!!
Jestem szczęśliwa, że udało mi się napisać ten rozdział. Męczyłam się z nim przez ostatnie pół roku (ale to chyba widać). Przynajmniej wyszedł długi (8 stron w Wordzie).

Rozdział pragnę zadedykować Crystal (która na niego czekała), Scarlett (za którą tęsknię) i kochanemu panu technikowi z Orange, który zabrał mi dwie godziny życia (ciągle jestem zdania, że gdyby nie to, rozdział byłby gotowy już we wtorek).

Teraz taka mała aktualizacja dotycząca moich blogów. "Wampiryzm" zostaje zawieszony i na razie nie będzie kontynuowany (pracuję nad wersją 3.0). Nie będę dodawać też postów na "Amazing Arts". Zostałam współautorką tego bloga. Zakładam też nowe opowiadanie. Pod tytułem: "Bo taka jest imć pani Aleshy metoda scribendi, która się zowie indiańską"  Już niedługo można spodziewać się tam prologu (wcześniej niż za pół roku :D)

MAY THE WANTED BE WITH YOU

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

7. The sun goes down, the stars come out and all that counts is here and now.


-Cindy, zamawiam jedzenie do pokoju. Chcesz coś? -usłyszałam, przeglądając się w łazienkowym lustrze. To Helena -przepraszam, Lena -wołała z drugiego końca hotelowego apartamentu, w którym mieszkałyśmy. Tata zajmował mniejszy, tuż obok nas. Przez cały czas załatwiał jakieś sprawy na mieście, więc właściwie mogłyśmy robić, co chciałyśmy. Od czterech dni, czyli od chwili naszego przylotu do "Londka", uzbrojone w plan miasta i nowiutką kartę kredytową bez miesięcznego limitu wydatków poznawałyśmy brytyjską stolicę. -Kopciuszku? Jesteś tam? -dopytywała się przyjaciółka. Otworzyła drzwi i wparowała do łazienki.
-Hej, tak się nie robi -powiedziałam urażonym tonem. -Masz własną łazienkę.
-Ale w twojej jest fajniej -odparła, sadowiąc się wygodnie na zamkniętej klapie od sedesu. -Poza tym, zadałam ci pytanie -dodała, zakładając nogę na nogę.
-Dziękuję, nie jestem głodna -powiedziałam.
-Za późno -Helena wstała i ściągnęła mi ręcznik z włosów. -Zamówiłam dwie duże pizze. Ktoś musi to zjeść.
-Poradzisz sobie. Zawsze jesz za dwoje -powiedziałam.
-Nie śmiej się ze mnie. Śniadanie było z pięć godzin temu -wzięła do ręki szczotkę i zaczęła mnie delikatnie czesać.
-Ale zanim poszłam myć włosy, ty pochłonęłaś dwie paczki chipsów, pudełko orzeszków ziemnych, trzy Snickersy i czekoladę -powiedziałam. Dziewczyna odłożyła szczotkę na półeczkę pod lustrem.
-Pamiętasz dokładnie co jadłam? Czy ty przypadkiem nie próbujesz mnie kontrolować? -wzięła się pod boki.
-Ależ oczywiście, że nie... Heleno –odparłam, chcąc jej dopiec. W odpowiedzi przyjaciółka złapała mokry ręcznik i zaczęła mnie nim okładać. -Za co to? -pisnęłam.
-Za Helenę -wysyczała.
-Ale dlaczego nie chcesz, żeby nazywać cię po imieniu? -zapytałam z miną niewiniątka.
-Hm, pomyślmy... -odłożyła ręcznik. -Może dlatego, że nienawidzę swojego imienia?
-A od kiedy? -zdziwiłam się. Nigdy mi o tym nie mówiła. -I dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
-Od zawsze. Nie rozmawiałam z tobą o tym, bo zawsze kiedy chciałam zacząć temat, działo się coś ważniejszego.
-Czyli co? -nie rozumiałam. Jeśli miała jakiś problem, zawsze mogła ze mną porozmawiać.
Lena tylko się skrzywiła.
-Nieważne. Nie chcę o tym rozmawiać. Możesz zrobić to, o co proszę? -zrobiła minę kota ze Shreka.
-No dobrze -wywróciłam oczami.

Rozległo się pukanie do drzwi. Przyszedł dostawca z pizzą. Podzieliłyśmy się nią w stosunku 4:12. Kiedy skończyłyśmy, każda z nas poszła do swojej łazienki. Nadszedł czas, żeby przygotować się na najlepszy wieczór w naszym życiu - koncert The WANTED. Założyłam białe trampki jasnoniebieskie rurki, białą bluzkę z flagą Wielkiej Brytanii i bluzę Greek TW Fanmily. Związałam włosy w ciasny kok, umalowałam się delikatnie i byłam gotowa.

***

Bramka w metrze rozstąpiła się przed nami. Wciąż nie mogłam się do tego przyzwyczaić. Na Antiparos nie rozprzestrzenił się jeszcze bardzo zacny wynalazek, jakim jest fotokomórka.
Minęłyśmy bramkę i weszłyśmy na ruchome schody. Cindy stanęła po mojej lewej stronie. Wkurzyłam się, kiedy to zobaczyłam.
-Co ty robisz??? -krzyknęłam. Cofnęłam się o jeden schodek. -Tu się stoi! -złapałam ją od tyłu i przesunęłam w prawo. -Tu się idzie! -wskazałam lewą stronę schodów. -Zachowujesz się jakbyś nigdy nie była w mieście!
-A ty byłaś? -uniosła jedną brew. Zawsze zazdrościłam jej, że to potrafi.
-Byłam na Paros -to trochę większa od Antiparos pobliska wyspa.
-Ale tam nie ma schodów ruchomych -zaprotestowała Cindy.
-Oj tam, oj tam -wzruszyłam ramionami. Dobrze, że nie wyliczyła mi wszystkich swoich wyjazdów. Wtedy zabrakłoby mi argumentów.

Byłyśmy już na peronie. Akurat przyjechał nasz pociąg. Władowałyśmy się do niego. Po kilku stacjach wysiadłyśmy. Mam lekką klaustrofobię, więc kiedy wyszłyśmy z podziemi, odetchnęłam z ulgą. Po kilku minutach spaceru przesiadłyśmy się z "autonóg" do autobusu. Wdrapałyśmy się na przednie siedzenia w górnej części pojazdu. Spojrzałam w niebo. Ganiały się po nim małe szare chmurki. Trochę mnie to przestraszyło.
-A co jak będzie padać? -zapytałam Cindy.
-Nie będzie.
-A jak będzie? -spytałam znowu. Chyba po raz pierwszy to ja byłam tą, która się zamartwia. Zazwyczaj to ja pocieszałam Cindy. To dlatego, że nie chciałam, żeby coś zepsuło najpiękniejszy wieczór w naszym życiu.
-Oj tam, oj tam -wzruszyła ramionami.
-Nie zabijaj jednorożców! –krzyknęłam i od razu poprawił mi się humor. Co prawda, nie spotkam chłopaków z The WANTED, ale przynajmniej zobaczę ich na żywo. Parę tygodni temu bym w to nie uwierzyła.
Autobus skręcił. Jechał teraz równolegle do Tamizy. Spojrzałam przed siebie. Słońce właśnie pochylało się nad jakimś dalekim mostem. Wyglądało tak, jakby uciekało przed naszym autobusem.
Zatkało mnie. To był najpiękniejszy widok w moim życiu. A przecież na Antiparos widziałam mnóstwo zapierających dech w piersi wschodów i zachodów słońca. A jednak znalazło się coś piękniejszego. Poczułam, że muszę to uwiecznić. Postanowiłam, że zajmę się tym zaraz po powrocie z koncertu.
Odwróciłam głowę, żeby zobaczyć, co robi Cindy. Z pochyloną głową i zmarszczoną twarzą przyglądała się swoim paznokciom. Pewnie była zdenerwowana spotkaniem z chłopakami. Wcale jej się nie dziwiłam.
-Ej, Cindy, pacz! –klepnęłam ją w ramię. –Gonimy słońce!
Uśmiechnęła się.

***

Przed stadionem, na którym miał odbyć się koncert zgromadził się spory tłum. Więcej ludzi w jednym miejscu widziałam chyba tylko podczas kwalifikacji olimpijskich. Ludzie krążyli między stoiskami z gadżetami dla fanów w atmosferze radosnego podniecenia. Między drzewami ulokowała się grupa bębniarzy, którzy jeszcze bardziej nakręcali atmosferę.
-O rany! Tu jest świetnie! –Lena wykrzyknęła mi do ucha. –Czuję się jak zahipnotyzowana!
-Zahipnotyzowana przez bębny –zażartowałam.

Wepchnięte w tłum przeciskałyśmy się wraz z prądem. Nagle, mój wzrok zatrzymał się na bramce z napisem: „Tylko VIP”. Trąciłam Lenę łokciem.
-To chyba mój przystanek –powiedziałam. W odpowiedzi przyjaciółka objęła mnie z całej siły.
-Mam prośbę –powiedziała.
-Autograf Nathana? –spytałam. Zdziwiłam się, że wcześniej nie suszyła mi o to głowy. –Nie ma sprawy.
-Dziękuję. Nikt nie ma wspanialszej przyjaciółki niż ja –powiedziała. Cmoknęła mnie w policzek i weszła w tłum.
Stanęłam w niezbyt długiej kolejce do wejścia i poczułam, że ktoś klepie mnie w ramię. Natychmiast się odwróciłam. Moim oczom ukazała się średniego wzrostu dziewczyna z nadwagą, jasnobrązowymi włosami i uśmiechem odsłaniającym dziąsła.* Wydała mi się dość sympatyczną osobą.
-Pochodzisz z Grecji? –zapytała. Oczywiście, po grecku.
-Tak –odpowiedziałam. –Skąd wiedziałaś? -Dziewczyna się uśmiechnęła.
-Poznałam po twojej bluzie –powiedziała. Zauważyłam, że ma na sobie taką samą. –Wygrałaś ją w konkursie. I bilet też, prawda?
-Tak. Jestem Cindy –wyciągnęłam do niej rękę.
-Alesha –uścisnęła ją. –To ty wygrałaś?
-Tak, ja –uśmiechnęłam się niepewnie.
-Gratuluję –powiedziała i przytuliła się do mnie. Nie byłam tym specjalnie zachwycona. Czułości znosiłam jedynie ze strony (He)Leny.

Rozmawiałyśmy jeszcze przez parę chwil. Dowiedziałam się, że Alesha mieszka w Atenach, kocha muzykę i frytki, a do Londynu przyjechała z mamą. Kiedy znalazłam się druga w kolejce do bramki, wsadziłam rękę do kieszeni, żeby wyjąć bilet. Była pusta. Zdziwiłam się, bo doskonale pamiętałam, że wkładałam do niej bilet. Nie mógł wypaść, bo była zasunięta na suwak. Sprawdziłam we wszystkich innych kieszeniach. Nigdzie nie było biletu.
-Jak to się stało? –wyszeptałam w zdumieniu.
-Wszystko w porządku? –zapytała Alesha. Nie miałam siły wyjaśniać jej, co się stało.
-Zaraz wracam –powiedziałam i zaczęłam przepychać się przez tłum w bezsensownej nadziei, że gdzieś znajdę swoją zgubę.

----------------------------------------------------------------------
 *Tak, to opis mnie (chociaż uważam się raczej za ciemną blondynkę, postronna osoba może tego nie zauważyć).

Kolejny rozdział z serii długich i ważnych. Mówiłam, że będzie najgorszy koszmar TW Fanmily? To macie.

Rozdział dedykuję trzem niesamowitym osobom:
mojej siostrze Adze (Dziękuję Ci za wszystko), wariatce (Ziemniak, wróć!) i willow (pisałam ten rozdział z myślą o Tobie). To Wy sprawiacie, że się uśmiecham.

Dziękuję też wszystkim, którzy tu zaglądają. Gdyby nie Wy, nie byłoby ponad 1900 wyświetleń.

Wszystkich czytających (i nie tylko) zapraszam także na "Wampiryzm dla początkujących" (już wkrótce) i Amazing Arts.